niedziela, 7 czerwca 2015

Spieszeni queerowerzyści


Tradycja rzecz święta, jak zwykli twierdzić nasi przyjaciele z prawej strony życia społeczno-politycznego, więc jako pełnoprawni członkowie społeczeństwa, kultywujemy tradycję i znów świętujemy sobotę aktywnie.

Przeglądając swego czasu pamiątki z grzesznej młodości mojego ojca, dowiedziałem się, że współtworzył z kolegami grupę rajdową o wdzięcznej nazwie "co-ty-na-to". Rajd w dawnej nomenklaturze nie oznaczał wyłącznie zawodów sportowych, wyścigu "na czas", ale również inwazję, czy najazd. Domyślać się mogę tylko, jakich napadów mogli w polskich górach dokonywać koledzy mojego ojca, ale nie będę się tymi domysłami publicznie dzielił, gdyż niektórzy współcześnie piastują poważne stanowiska.
Nasze rajdy są zdecydowanie pacyfistyczne i celują wyłącznie w podziwianie okolicznej przyrody, ale mam swoją rodzinną dumę, że korzeniami sięgamy aż do lat 60-tych minionego stulecia.

A współcześnie: sobota 6 czerwca, wczesne popołudnie, żar leje się z nieba już od kilku dni. Jeszcze ostatnie SMS z przypomnieniem, gdzie się spotykamy. Organizatorowi słusznie oberwało się za dwuminutowe spóźnienie w punkcie zbornym, ale przytomni uczestnicy stawili się zwarci i gotowi. Wyjazd z Kielc odbył się bez żadnych przygód. Ekipa potężna, jak na taki wypad, mniej więcej tyle co zastęp harcerski, albo mały oddział partyzancki, w sam raz, żeby nie zadeptać okolicy, a mieć zróżnicowaną grupę rozmówców. Trochę mieliśmy stracha, bo bus do Widełek pojawił się w ostatniej chwili na dworcu, ale potem już było z górki. Przy wtórze wyjącego dico-polo radia pana kierowcy oglądaliśmy mijane wsie i pola, lasy i wzgórza gminy Daleszyce. Trzeba przyznać, że choć wieś kielecka biedna na wszystkie możliwe sposoby, to jednak bogactwo krajobrazów regionu jest tego całkowitą antytezą.

Widełki, dla mniej obeznanych z mapą województwa, to malutka wioska na wschód od Daleszyc, skryta pomiędzy lasami Cisowsko-Orłowińskiego Parku Krajobrazowego. Na przystanku autobusowym cieszy oko schludny jak kompania honorowa WP szereg butelek i buteleczek po napojach wyskokowych. Zapewne nie ma w okolicy wielu barów, ale bez wątpienia mieszka tam, jakiś nieźle zapowiadający się barman z kompulsywnymi skłonnościami. Szybkim krokiem oddaliliśmy się z tego przybytku na północ w poszukiwaniu legendarnych ruin na szczycie rezerwatu "Zamczysko". Nie szukaliśmy za dokładnie, więc i efekt poszukiwań mizerny, jednak by nie przeciągać struny cierpliwości współtowarzyszy, postanowiłem odbić na północ, północny zachód, by obejść Widełki i Cisów. Las piękny, bukowy, idealnie chronił przed upalnym słońcem, a droga z początku wydawała się równa i łatwa. Dopiero po zejściu z Pasma Orłowińskiego na południe lasy daleszyckie ukazały swą zdradliwą stronę. Rozjeżdżone przez rowerzystów ścieżki leśne, karczowiska, zasieki pozostawione przez drwali, rozmyte strumyczkami dróżki skutecznie blokowały nasz pochód.
Przewodnik stada się nie zgubił, wbrew obiegowej opinii, on tylko badał alternatywne drogi wyjścia z lasu, choć może decyzja o zejściu z niebieskiego szlaku nie była za mądra :D
W każdym razie po 20 km, i ponad 4 godzinach marszu osiągnęliśmy rynek w Daleszycach. Niczego nie ujmując temu sennemu miasteczku dopiero po powrocie do Kielc odetchnęliśmy z ulgą, bo towarzystwo na miejsko-gminnym placu pod remizą nie zmieniło się od lat pomimo działań Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Nie odnotowałem żadnych strat osobowych, urazów też było zdecydowanie mniej niż poprzednio, humory dopisywały prawie wszystkim do samego końca, więc dopisuję ten wypad do rejestru sukcesów Prowincji Równości.
Peleton uciekający przed przewodnikiem.




Przewodnik podziwiający uciekający peleton.