sobota, 23 maja 2015

Spieszeni queerowerzyści



Ponieważ ostatnią sobotę lwia część naszej Inicjatywy spędziła w Krakowie, wyprawa rowerowa ustąpiła przed wyprawą pieszą.
Wiernych kibiców sportowych działań "cudownych dzieci", którzy śledzą przed ekranami laptopów i na wyświetlaczach smartfonów nasze wyczyny, chcę jednak pocieszyć: jeszcze wrócimy na dwukółki. To tylko jedna sobota, która wypadła nam z harmonogramu, a jeśli ktoś jest ciekaw powodów tego wypadnięcia, niech przegląda relacje z Marszu Równości.

Rowery poszły w odstawkę także i w tym tygodniu. Pogoda wiosenna robi zadość potrzebom ślimaków, dżdżownic oraz zieleniny wszelkich możliwych odmian, ale doprowadza tym samym do dewastacji szlaków rowerowych w rejonie Kielc. Nie jestem oczywiście zwolennikiem utwardzania tychże, szczególnie w lasach i na łąkach. Niech będzie dziko i nierówno, ale wiem, że nie każdemu odpowiada błoto w zębach, na patrzałkach. Nie każdy też lubi odurzać się oparami nafty, by wyczyścić zapaćkany po takiej jeździe łańcuch, więc wybraliśmy opcję kompromisową.

Szybka i spontaniczna akcja mailowo-smsowa zakończyła się zwołaniem ekipy piechurów, do której stałego składu dołączył mój mąż in spe oraz dotychczasowa sympatyczka z oddali, którą przyciągnęły nasze entuzjastyczne plany. Opisując ekipę planowałem jeszcze użycie przymiotnika "dziarska", ale jeśli przyjaciółką ma być prawda, to się powstrzymałem. Chyba do tej pory nie ochłonęliśmy po krakowskich wyczynach i powłóczyście raczej niż sprężyście wyruszyliśmy spod kieleckiego stadionu lekkoatletycznego.

Plan był następujący: Biesak - Góra Kolejowa - Pierścienica - Telegraf - Otrocz. Jednak, jeśli chodzi o moje przewodnictwo, to chyba lepiej mi wychodzi z prądem. Z siodełka rowerowego świat wygląda inaczej niż na piechotę, więc niech nikt się nie dziwi, że dobrze znany mi las nagle stał się miejscem obcym i pełnym dziwnych zaułków, nieznanych ścieżek, zakrętów i rozwidleń. Biesak wprawdzie znalazłem. Urocze o tej porze roku miejsce zapełnione hurtowo nieletnimi przedstawicielami gatunków Ranidae i Bufonidae skłoniło nas do dłuższego odpoczynku nad wodą, jakbyśmy tej lejącej się z góry przez ostatnie dni nie mieli jeszcze dość.
Niestety zgubiwszy ślad niemylnej drogi nie udało mi się wciągnąć naszą grupę na szczyt Kolejowej, choć Pasmo Posłowickie przeszliśmy kawałek: od Kamiennej po Pierścienicę.
Wejście na Telegraf też okazało się niezłym wyzwaniem, ale już nie z powodu moich trudności z orientacją (w terenie), tylko mocnego nawodnienia podnóża tej uroczej górki. Dlatego minęliśmy szlak główny i przeszliśmy nie grzęznąc zanadto w błocie od południowej strony. Spokój i ciszę zakłócały tylko silniki quadów i crossów licznie zamieszkujących okoliczne wsie i miasteczka. Pan Prezydent mógłby zainaugurować sezon polowań na te stworzenia zamiast bogom ducha winne sarny i jelenie.
Mechaniczne i spalinowe uroki lasu porzuciliśmy bez zbytniego żalu i parliśmy dalej na wschód, na Otrocz. Brodząc po kostki w wodzie, przeskakując niczym Mike Powell pomniejsze strumienie i kałuże, przebrnęliśmy przez podmójeckie łąki, by wspiąć się na wymarzoną górę, z której przepiękny widok był uczciwą nagrodą za wcześniejsze trudy. Tu znów zawiódł mój wewnętrzny kompas, bo wzniesienie okazało się jeszcze nie być Otroczem. Rozczarowanie niewielkie, bo i tak byliśmy już dość zmęczeni. Dwie przeprawy przez Lubrzankę oraz kilka kilometrów asfaltu w Mójczy i znów byliśmy w Kielcach.
Elfy pomogły nam z pogodą, bo dopiero, gdy bezpiecznie się schroniliśmy w autobusie, niebo dało upust nagromadzonej wilgoci, a my szczęśliwi jak norki wróciliśmy do swoich mieszkań, domów i szaf.

Wnioski końcowe: wyprawy świętokrzyskie muszą mieć rowery, albo lepszych przewodników, albo lepszą komunikację powrotną, a najlepiej wszystko na raz.

Na dowód, że było pięknie, kilka zdjęć:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz